Legia Warszawa w sobotnim spotkaniu podejmowała na Łazienkowskiej Lech Poznań. Spotkania tych drużyn cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Dziś na Pepsi Arenie zasiadło ponad 28 tys. kibiców. Sektor gości wypełnił się szczelnie kibicami z Poznania, na na Żylecie jak zwykle przy takich okazjach tłoczno i biało. Tu wszyscy wiedzą, że na tej trybunie inny kolor koszulki nie jest odpowiedni.
Legia Warszawa wyszła dziś na spotkanie w składzie: Kuciak, Junior, Jodłowiec, Ojamaa, Duda, Brzyski, Vrdoljak, Rzeźniczak, Broź, Radović, Żyro. Pierwsza jedenastka zespołu z Poznania to: Gostomski, Douglasm Trałka, Linetty, Pawłowski, Teodorczyk, Lovrencsics, Hamalainen, Wołąkiewicz, Możdżeń, Kamiński.
Pierwsza połowa spotkania to popisowa gra Legii Warszawa. Piłkarze dwoili się i troili by wypracować jak najlepsze akcje. Już na samym początku bliski zdobycia bramki był Ojamma, a chwilę potem, Jodłowiec nie zdołał trafić do celu. Lechici nie pozostawali dłużni, również konstruowali groźne akcje, na nasze szczęście zatrzymywane przez naszą obronę, lub wykańczane niedokładnie.

W 38. minucie spotkania Miro Radović szczupakiem wykończył idealne dośrodkowanie Jodłowca. Legia Warszawa zdobyła pierwszego gola. Pierwsza połowa spotkania napawała optymizmem i każdy liczył na kolejne bramkowe zdobycze.
Po wznowieniu gry po przerwie, zobaczyliśmy zaczarowaną Legię. Nic nie wychodziło, akcje nie były już tak składne, jak w pierwszej części spotkania. Do głowy wracały koszmary meczu z Wisłą Kraków, gdzie spotkanie wyglądało podobnie. Pierwsza połowa rewelacyjna, druga totalna masakra. Szczęście, w tym całym nieszczęściu, było takie, że obrona robiła co mogła a skuteczność Lecha była poniżej normy.
Pomoc i atak stołecznego klubu prawie nie istniały. Każda akcja była zatrzymywana, co chyba też deprymowało samych zawodników.
Mecz zakończył się wynikiem 1:0. Legia Warszawa dopisała do swojego konta 3 pkt.
Na ogromne słowa uznania zasługują kibice, którzy dziś bawili się wyśmienicie. Bez fajerwerków, rac, całej pirotechniki a nawet bez oprawy. Dziś przy Łazienkowskiej obserwowaliśmy doping w czystej, pierwotnej postaci.
fot. Bartłomiej Bator